Recenzja spektaklu „Zimowy pogrzeb” Hanocha Levina w reżyserii Filipa Kowalczyka
„Zimowy pogrzeb” jest opowieścią o Laczku Bobiczku (Aleksander Fiałek), kawalerze nie pierwszej już młodości, którego największym marzeniem jest spotkanie miłej i czarującej dziewczyny, która pójdzie z nimi ramię w ramię za trumną jego matki, kiedy ta wyzionie ducha. Niestety, niektóre marzenia się nie spełniają, szczególnie, jeśli się im w tym nie pomaga. Laczek nie potrafi pogodzić życia z matką z życiem pomiędzy innymi ludźmi. Jego egzystencja jest pozorna, niepełnowartościowa i spowita cieniem rodzicielki. Jednakże pewnej zimowej nocy Alte Bobiczkowa (Lidia Bogaczówna – głos) umiera, a tuż przed śmiercią przekazuje synowi ostatnią wolę – ma za wszelką cenę powiadomić o tym całą rodzinę i zaciągnąć, choćby z bronią przystawioną do rubasznych czerepów, wszystkich na jej pogrzeb. Okazuje się to jednak trudniejsze niż spodziewa się tego Laczek. Następnego dnia ma się odbyć ślub Welwecji (Monika Wenta), ostatniej panny na wydaniu w rodzinie, i Popoczenki (Tomasz Wiśniewski). Rodzice państwa młodych nie są zachwyceni, kiedy nieproszony gość zaczyna walić w ich drzwi i obwieszczać niewesołą nowinę, która może pokrzyżować wspaniałe wesele. Wówczas rozpoczynają brawurową ucieczkę, pełną irracjonalnych przygód i nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Za przyszłymi małżonkami i ich rodzicami podąża niestrudzony Bobiczek. Nie jest on jednak jedyną osobą, której oddech czują na placach. W ciemnościach mroźnej grudniowej nocy czai się również Anioł Śmierci (Stefan Krzysztofiak). Jego pojawienie się nigdy nie jest oczywiste, albowiem ma wiele twarzy i niejedno imię. Dowiedzą się o tym zarówno szalone niewiasty – Szracja (Kinga Piąty) i Cickewa (Matylda Baczyńska), jak i ich strudzeni małżonkowie – Raszes (Ireneusz Pastuszak) i Baraguncele (Jerzy Pal). Jednakże ostatnie skrzypce w tej swoistej parabolicznej opowieści zagra niesforny, aczkolwiek na swój sposób nieco demoniczny, Profesor Kipernaj (Kamil Urban).
Polecany artykuł:
„Gdyby śmierć miała tylko złe strony, zgoła nie dałoby się umrzeć” – powiada Emil Cioran. Dla bohaterów „Zimowego pogrzebu” śmierć jest przekleństwem, bezczelną kostuchą, która przychodzi w najmniej pożądanym momencie, a takim jest niewątpliwie ślub Welwecji i Popoczenki. Przeznaczenia jednak nie da się oszukać, ani ukryć się przed nim nad brzegami zimnego morza, na najwyższych szczytach Himalajów czy w niebieskich obłokach. Śmierć jest nieoderwalną częścią egzystencji, która w momencie narodzin podpisuje z każdym noworodkiem złowieszczy cyrograf. Nie istnieje żaden skuteczny sposób na jej oszukanie, choć uciekający przed nią bohaterowie nie wiedzą, albo wiedzieć nie chcą, że oddalając się od niej i tak wciąż znajdują się jedną nogą w grobie.
„Zimowy pogrzeb” jest również spojrzeniem na życie z perspektywy jego końca, który nie jest wyjątkowy, ani heroiczny. Umieranie niczym nie różni się od puszczonego bąka. Śmierć powoduje, że ciało, będące nośnikiem wszystkiego, co piękne i godne podziwu, staje się nagle niepotrzebne, a nawet problematyczne. Problematyczny – taki właśnie dla bohaterów spektaklu jest pogrzeb ich krewnej. Ślubny kobierzec czy żałobny kondukt? Czarna wstęga czy biały welon? Małżeńskie łoże czy głęboki grób? Czy ostatnie pożegnanie starej matki Laczka Bobiczka da się w ogóle pogodzić z wejściem młodych na nową drogę życia? Takąż wiedzę posiadają osoby, które spotkały się w tarnowskim teatrze na „Zimowym pogrzebie”.
Nie sposób nie zauważyć, że najnowsza premiera Solskiego jest realizacyjnym majstersztykiem. Scenografia, którą przygotowała Aleksandra Reda, jest fenomenalna – monumentalna, futurystyczna, mroczna i mroźna. Kostiumy, będące dziełem tej samej artystki, idealnie korespondują z tłem, a także klimatyczną muzyką Ignacego Zalewskiego. Warstwę wizualną dopełniają precyzyjne animacje Betiny Bożek. Przede wszystkim wrażenie robi ich teledyskowa narracja. Debiutujący w roli reżysera Filip Kowalczyk, aktor znany tarnowskiej publiczności m.in. z „Płuc”, „Ślubów panieńskich”, „Księżniczki na opak wywróconej” czy „Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)”, pokazał, że świetnie czuje współczesny teatr. Jego spektakl jest niekonwencjonalny, mówiący o rzeczach ważnych z mocnym przymrużeniem oka, nowatorski i ekscentryczny (w końcu jest on fanem Wesa Andersona). Ma też doskonałą rękę do aktorów. Obsada daje z siebie więcej niż sto procent. Jest soczyście, jest pełnokrwiście, jest filmowo. Polecam wybrać się na najbliższy spektakl i zobaczyć to na własne oczy.
Adaptacja sztuki Hanocha Levina, którą wraz z tarnowskim zespołem przygotował Filip Kowalczyk, jest tym, czego ten teatr potrzebował. To dowód, że w tak trudnych dla tej instytucji czasach, pomimo horrendalnych ograniczeń, można tworzyć kulturę na wysokim poziomie. Mam nadzieję, że „Zimowy pogrzeb” przyniesie Solskiemu zmartwychwstanie. Oczywiście nie artystyczne, bo tarnowska scena nigdy nie miała z tym problemu, ale materialne. Miasto może w końcu zda sobie sprawę, że teatr jest ogniem, który nie może zgasnąć.
Jesteś świadkiem ciekawego zdarzenia w waszej okolicy? A może chcesz poinformować o trudnej sytuacji w Twoim mieście? Czekamy na zdjęcia, filmy i gorące newsy! Piszcie do nas na: [email protected]