Wrześniowy wieczór w piekle innych. Marcin Hycnar przedstawia „Boga mordu”
Jean-Paul Sartre napisał jedno z najsławniejszych zdań w historii literatury, nie tylko egzystencjalnej, choć sam specjalizował się w przewracaniu trzewi. „Piekło to inni” – czytamy w dramacie „Przy zamkniętych drzwiach”. Moje pierwsze zetknięcie z „Bogiem mordu” Yasminy Rezy, które miało miejsce ponad dwanaście lat temu, przypomniało mi o tych słowach Sartre’a. Na szczęście nie wróciłem do książek autora „Mdłości”, bo ich czytanie byłoby w moim przypadku czytaniem dla samego czytania, ale przywołany cytat już zawsze będzie mi się kojarzył z „Bogiem mordu”. Muszę jednak coś wyjaśnić. Dla mnie „Bóg mordu” na początku był „Rzezią”, czyli filmową adaptacją w reżyserii Romana Polańskiego, której akcja nie rozgrywa się w Paryżu, ale na Brooklynie, jednej z dzielnic Nowego Jorku. Tak więc, najpierw było kino, później tekst, a na końcu teatr.
Dowiedziawszy się, że wrześniową premierą Solskiego będzie „Bóg mordu” w reżyserii Marcina Hycnara, którego „Porachunki z katem” od blisko dekady są moim ulubionym spektaklem zrealizowanym prze tego artystę w Tarnowie, nie mogłem się doczekać, kiedy zasiądę w fotelu przy ulicy Mickiewicza. Wspomnę, choć w tych czasach byłoby lepiej o tym nie mówić, nie zostawiać pisemnych śladów, że Romana Polańskiego wśród polskich i światowych twórców kina cenię sobie najbardziej. Ostatecznie na spektakl poszedłem bez żadnych oczekiwań. Wszakże lepiej się pozytywnie zaskoczyć, niż rozczarować. Z teatru wyszedłem usatysfakcjonowany. Znajomość filmu reżysera „Dziecka Rosemary” wprawdzie osłabia zwroty akcji, więc przed pójściem do teatru nie szukajcie „Rzezi” na streamingach, ale nie odbiera tarnowskiej inscenizacji fajerwerków.
„Bóg mordu” jest historią dwóch małżeństw, które spotykają się z powodu bójki ich jedenastoletnich synów, Frederica Reille i Daniela Houllié, w wyniku której drugi z chłopców stracił dwa zęby. Véronique (Kinga Piąty) i Michel Houllié (Aleksander Fiałek), w których mieszkaniu dochodzi do spotkania, chcą, aby Annette (Matylda Baczyńska) i Alain Reille (Tomasz Wiśniewski) podpisali oświadczenie, że Frederic z premedytacją brutalnie zaatakował i uderzył Daniela. Jednak w toku prowadzonych rozmów okazuje się, że Daniel obrażał Frederica oraz nie chciał przyjąć go do swojej „bandy”, co spowodowało, że został przez niego zaatakowany pod wpływem dziecięcych emocji. Niestety, takiej wersji nie może zaakceptować Véronique, która od początku trzyma się ustalonych przez siebie „faktów”. Jest w końcu przedstawicielką zachodniej cywilizacji, więc pojęcia winy i kary nie są jej obce. Jest również święcie przekonana, że posiada moralność na wyłączność. Pragnie naprawiać świat, ale nie bierze pod uwagę, że mogłaby zacząć od siebie. Jej mąż, Michel, początkowo wspiera ją w realizacji planu spod znaku „po trupach do celu”, ale, jak szybko się okazuje, sam nie jest idealny. Ma za uszami porzucenie na pastwę losu chomika ich dziewięcioletniej córki. Warto odnotować, że geniusz niekiedy tkwi w prostocie. Skrzypiąca pusta klatka, kiedy tylko bohaterowie wspominają o gryzoniu, jest zabiegiem zarówno prostym, jak i mistrzowskim. Jest jak sumienie, którego wyrzutów nie da się uspokoić.
Po drugiej stronie barykady mamy Annette, która wydaje się najspokojniejszą osobą w mieszkaniu. Jednak z kolejną szklanką rumu, wypijaną pomiędzy wyrzucanymi z siebie porcjami wymiocin (które w pewnym momencie nazywa „żółcią”), i z niej wychodzi ukryta gdzieś głęboko agresja. Wydawać by się mogło, że najlepiej w całym tym towarzystwie czuje się Alain, mąż Annette, który, jak sam przyznaje, jest wyznawcą tytułowego Boga mordu. Jego zdaniem chłopcy powinni sami wyjaśnić sobie sytuację, do której pomiędzy nimi doszło, w końcu są mężczyznami. Tak naprawdę jednak niewiele go to interesuje, bo tym, co wyznacza rytm jego życia jest komórka i niekończące się rozmowy z klientami. Praca jest dla niego najważniejsza, problemy rodzinne i wychowawcze nie są warte zachodu. Nikt z tej czwórki nie widzi w sobie winy, ale każdy widzi winę w innej osobie. Wrogiem może stać się każdy. Bo piekło to ludzie. Każdy dla każdego jest diabłem. Każdy też jest diabłem dla samego siebie.
Marcin Hycnar wyreżyserował „Boga mordu” perfekcyjnie. Wybrani przezeń aktorzy wywiązali się z powierzonych im ról perfekcyjnie. Scenografia i kostiumy autorstwa Maksa Maca były perfekcyjne. Reżyseria świateł w wykonaniu Karoliny Gębskiej była perfekcyjna. Niewątpliwie perfekcyjna była też praca inspicjentki i asystentki reżysera Aleksandry Stach. Bo wszystko czego dotknie Marcin Hycnar jest perfekcyjne. Perfekcjonizm Marcina Hycnara ma jednak duszę. I właśnie to sprawia, że jego „Bóg mordu” jest „Bogiem mordu” wyjątkowym i niepowtarzalnym.
PS W „Rzezi” Romana Polańskiego w Annette wcieliła się Kate Winslet. Bardzo lubię Kate Winslet, ale w filmie jej postać była najmniej absorbująca. W „Bogu mordu” Marcina Hycnara było na odwrót. Matylda Baczyńska, szczególnie w drugiej połowie spektaklu, pochłonęła całą moją uwagę.
Jesteś świadkiem zdarzenia w waszej okolicy? A może chcesz poinformować o trudnej sytuacji w Twoim mieście? Czekamy na zdjęcia, filmy i gorące newsy! Piszcie do nas na: [email protected]