Tomasz Siwiec

i

Autor: Tomasz Siwiec / Archiwum prywatne

Koszmar w Suchej Beskidzkiej. Spojrzenie na literaturę grozy okiem Tomasza Siwca

2022-12-23 14:40

O fantastycznych okładkach, pulpowych horrorach, wydawaniu książek oraz opętanych dzikach z Suchej Beskidzkiej – rozmawiamy z Tomaszem Siwcem, wydawcą i pisarzem literatury grozy, autorem takich książek, jak: „Wataha”, „Dom horroru”, „Pełzająca śmierć”, „Mordercze kaczki” czy „Księgi kościotrupie”.

Rozmowa z Tomaszem Siwcem, wydawcą i pisarzem literatury grozy

Jak zaczęła się Twoja przygoda z Guyem N. Smithem? Moja gdzieś w latach dziewięćdziesiątych od książki „Kajmany” z fantastyczną okładką. Na dzieciaka jej widok podział równie mocno, jak grafika na krążku „Beer Drinkers” Motörhead na nastolatka.

Chciałoby się powiedzieć – witaj w klubie! U mnie było bardzo podobnie i z tą samą książką. To właśnie okładka „Kajmanów” przyciągnęła wzrok piątoklasisty szkoły podstawowej. Rozczłonkowane ciała w paszczach kajmanów, to było coś, obok czego nie mogłem przejść obojętnie. Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie „Odraza”, w której znajdowało się bardzo dużo scen pornograficznych. Połączenie soft porno z krwawym horrorem wydawało mi się wówczas czymś absolutnie wyjątkowym. Kiedy moi rówieśnicy czytali „Akademię Pana Kleksa” albo „W pustyni i w puszczy”, ja już miałem za sobą większość książek Guya N. Smitha. W przeciwieństwie do nudnych lektur, budziły one we mnie ogromne emocje. Niedługo potem sam zacząłem nieudolnie kopiować dzieła wspomnianego autora i choć nie były to zbyt dobre teksty, ponieważ miałem zaledwie dwanaście lat i same „pały” z języka polskiego, to i tak wspominam ten okres bardzo dobrze. Od tego wszystko się zaczęło.

Miałeś to szczęście, że król pulpowego horroru napisał wstęp do Twojej „Watahy”. Jak do tego doszło?

To była ogromna niespodzianka i zasługa ówczesnego właściciela Wydawnictwa Phantom Books – Sebastiana Sokołowskiego. Wiedział, że od zawsze marzyłem, aby zostać polskim Guyem N. Smithem. Orientował się, że mam kręćka na punkcie literatury autora „Szatańskiego pierwiosnka”, a ja nigdy się z tym nie kryłem. Skontaktował się więc z kim trzeba i po cichu załatwił sprawę. Stało się to tuż po napisaniu pierwszej części „Watahy”. Do samego końca nie wiedziałem, że ulubiony autor nie tylko napisze wstęp do mojego horroru, ale także pojawi się ze mną na okładce. To było jedno z największych przeżyć w moim życiu.

Nawiasem mówiąc, ciekawie macie w tej Suchej Beskidzkiej. Opętane dziki to był po prostu kosmos. (śmiech)

Jeśli chodzi o temat kosmosu i dzików, to jest on na ukończeniu. Mowa tutaj o trzeciej już części serii „Wataha – Zemsta z kosmosu”. Rzeczywiście tak się jakoś złożyło, że Sucha Beskidzka jest coraz bardziej kojarzona z miejscem akcji moich horrorów, niż z tym, z czym inni chcieliby, żeby była kojarzona. Suchą Beskidzką zaatakowały już nie tylko opętane dziki, ale również zmutowane muchy, kaczki, krety, kury, krowy, skorki, owsiki oraz wiele innych zwierząt, a także demonów i potworów. Lubię umieszczać akcję moich książek w rodzinnym mieście, ale pewnie dlatego, że nie jest ono pozbawione wad. Fajnie, kiedy w przestrzeni mogą koegzystować dwa odmienne poczucia odbioru otaczającej nas rzeczywistości. Jeśli ktoś maluje wszystko w kolorowych barwach, to wiadomo, że po pewnym czasie stanie się to mdłe. Zatem ja jestem tutaj taką osobą, która wkłada trochę mroku w tę senną miejscowość. No dobra, może nie tylko mroku, bo moje horrory to zazwyczaj bezkompromisowe jazdy, ale znalazłem sobie tutaj miejsce oraz ulubione zajęcie i nie wydaje mi się, żeby nagle w Suchej Beskidzkiej zrobiło się spokojnie.

Szybko z opowieści o morderczych krabach ja przerzuciłem się jednak na indiańskie demony Grahama Mastertona. Książki, którego, oprócz Smitha, autora horrorów zabrałbyś ze sobą w podróż do piekła?

Mam nadzieję, że w piekle czeka na mnie sporo autorów horrorów, których nie poznałem i będą tam dostępne jakieś nowości. A tak serio Grahama Mastertona darzę ogromnym szacunkiem. Szczególnie za zbiory opowiadań i wydaje mi się, że to jego książki zdecydowanie zabrałbym ze sobą. Ponadto jestem zdania, że naszym polskim autorom również niczego nie brakuje z wyjątkiem większej ilości odbiorców. Wychowywałem się na książkach Roberta Cichowlasa, Łukasza Radeckiego oraz Kazimierza Kyrcza Jr. i to ich dzieła zapewne spakowałbym na podróż.

Rozpocząłeś serię o morderczych zwierzątkach, w której pojawiły się już między innymi: kret, kaczki i krowa. A co z mrówkojadem?

Rzeczywiście, jeśli chodzi o morderczą serię, to trochę tego było i będzie. Na początku miała ona być prezentem dla moich największych sympatyków. Wcale nie zamierzałem wydawać na szerszy rynek tych książeczek. Chciałem wydrukować je metodą chałupniczą na drukarce, spiąć zszywkami i wysyłać tym, którzy będą mieli ochotę to przeczytać. Jednak los sprawił, że powędrowały do drukarni. Okazało się, że pierwsza książka została bardzo szybko wykupiona. Jedni kupowali ją dla żartu, inni na prezent, a jeszcze inni z miłości do animal horroru. Poszedłem więc za ciosem i tak mamy już: „Mordercze kaczki”, „Morderczego kreta”, „Mordercze kury”, „Morderczą krowę” oraz dodatkową fanowską część pod tytułem „Samosioły. Obecnie pracuję nad „Morderczymi gołębiami”. Powinny one być już dawno skończone, ale pewnie wiesz, że dodałem sobie trochę pracy odnośnie działalności wydawniczej i sprawa trochę się przeciągnie. Odnośnie wspomnianego „Morderczego mrówkojada”, to sytuacja wygląda następująco – zawsze zanim siadałem do pisania, miałem w głowie ułożony plan na książkę. Początek, rozwinięcie, zaskakujący epilog. W przypadku mrówkojada postanowiłem iść na spontan, bez uprzedniego przygotowania. Po prostu miałem w głowie wizję zwierzęcia, które wysysa wnętrzności przy pomocy długiego psyka. To jednak nie wystarczyło i po prostu utknąłem w martwym punkcie opowieści. Już więcej nie popełnię tego błędu i zawsze będę siadał do pisania, kiedy w głowie znajdzie się pomysł na całą fabułę.

Pyszczki jakich zwierzaków chciałbyś jeszcze zrosić ludzką krwią?

Im bardziej komiczne zwierzę, tym lepiej. Wydaje mi się, że największą niespodzianką jest właśnie odkrywanie kolejnego morderczego zwierzaka, więc wybacz, ale to pytanie musi pozostać bez odpowiedzi. Za jakiś czas się okaże.

Niedawno zostałeś nowym właścicielem Phantom Books, wydawnictwa niezwykle zasłużonego dla rodzimej grozy i rozwoju horroru w Polsce w ogóle. Jaką drogą pójdzie Phantom Books pod egidą Tomasza Siwca?

Nie każdy wie, że w tej chwili wciąż jestem szefem Wydawnictwa Horror Masakra. Zakup Wydawnictwa Phantom Books był spowodowany kilkoma ważnymi rzeczami. Po pierwsze, z tego co wiem, nie byłem jedyny, który miał chrapkę na odkupienie praw. Znamy się jednak z byłym właścicielem, kumplujemy i często rozmawiamy na przeróżne tematy. Zawsze znajdujemy wspólny język. Nasze wizje dalszego rozwoju wydawnictwa były podobne. Oboje cenimy sobie oldschoolowy horror, jak i nowe dzieła współczesnych twórców literatury. Dodatkowym elementem sprawczym była chęć rozwoju nie tylko wydawnictw, ale również strony Trupi Jad – Magazyn Strasznie Kulturalny, która od zawsze była rozwijającym się medium, w którym dostarczamy informacje ze świata grozy, horroru, czarnego humoru, niesamowitości – we wszystkich dziedzinach kultury: książki, filmy, wywiady, muzyka etc. Zdecydowałem się połączyć te trzy osobne projekty w jeden. Innymi słowy dwa wydawnictwa oraz portal skupiony na temacie szeroko pojętego horroru. To wszystko w jednym miejscu.

Pytałeś, jaką drogą pójdzie Phantom Books? Nie wydaje mi się, że inna droga, niż ta, którą do tej pory podążało, byłaby bardziej odpowiednia. Po prostu będę kontynuował politykę wydawniczą. Jeśli będziecie mieli ochotę na klasyczny horror, znajdziecie go w Phantom Books. Jeżeli przyjdzie wam chęć na horror ekstremalny, znajdziecie go w Horror Masakrze. Jednak wszystko to będzie pod jednym dachem, który zwie się Trupi Jad. Dodam tylko, że zerkam sobie na komentarze, które pojawiają się pod naszymi naborami na fanpage wydawnictw i nie do końca rozumiem, dlaczego fani tej spokojnej, mądrej, wysublimowanej odmiany grozy tak bardzo mnie atakują. Nie wdaję się, co prawda, w dyskusje, bo na serio nie mam na to czasu, ale czy to nie było tak, że te świry od horroru ekstremalnego miały być wszędzie widoczne? Bardziej krzykliwe? Jakiś czas temu przeczytałem zabawny artykuł w jednym z numerów „OkoLicy Strachu”, w którym jakiś pan doktor/profesor rozwodzi się nad tzw. doliną narcyzów. Jest to podobno psychopatyczna grupa fanów horroru, która swoim krzykliwym zachowaniem przynosi wstyd tzw. dobru literatury. Patrząc jednak na realia, jest zupełnie inaczej. Nie można mieć pretensji, że nie chcę wydawać literatury weird fiction, skoro są osoby i wydawnictwa, które zrobią to zdecydowanie lepiej. Po co ja mam na siłę ładować się w gatunki, których nie do końca rozumiem? Wiem, że gdzie indziej podejdą do tego z powagą i zajmą się tym lepiej. Najlepiej czuję w nieco bardziej dynamicznym horrorze i postaram się zadowolić gusta właśnie tych czytelników. Myślę, że to uczciwe podejście z mojej strony. Pierwsze zapowiedzi nowych książek ukażą się w grudniu.

Czym będziesz się kierował w przypadku propozycji wydawniczych nadesłanych przez debiutantów?

To wbrew pozorom trudne pytanie. Myślę, że coś musi mnie porwać. Przeczytałem już setki horrorów, a obejrzałem ich tysiące. Nie jest mnie łatwo czymś zaskoczyć. Jednak podam fajny przykład, właściwie to pierwszej propozycji wydawniczej, która wpadła do mnie na skrzynkę po przejęciu Phantom Books. Do rozpoczęcia pracy zawodowej została mi godzina, więc pomyślałem, że wykorzystam ten czas na czytanie. Skończyło się na tym, że tego dnia spóźniłem się do pracy. Historia pochłonęła mnie całkowicie, do tego stopnia, że straciłem rachubę czasu. I wydaje mi się, że to jest dobre kryterium, aby pochylić się nad wydaniem. Oczywiście gatunkowo to musi być horror. Wiem, że pod tą łatką każdy rozumie coś innego, ale myślę, że niedaleko pada jabłko od jabłoni i cokolwiek by się nie urodziło, można to rozważyć. Dodam jeszcze tylko, że nie jestem osamotniony w rozważaniu propozycji wydawniczych. W tej kwestii czasami wolę się z kimś porozumieć.

Przed Halloween nagrałeś filmik, w którym polecałeś najlepsze książki na ten dzień. Zestawienie było imponujące. Nie wiedziałem, że jesteś aż takim fanem Stephena Kinga. (śmiech)

Obawiam się, a właściwie jestem przekonany, że w kwestii literackiego horroru w Polsce jest jeszcze sporo pracy do zrobienia. Dla mnie jako wydawcy, to w pewnym sensie dobra wiadomość. Ten filmik, o którym wspominasz, był oczywiście żartem, ale pomysł na jego realizację wpadł mi do głowy tuż po tym, kiedy obejrzałem kilkanaście najpopularniejszych zestawień książkowych horrorów w Polsce. W każdym powtarzały się te same dwa, może trzy nazwiska. Ludzie nie są doinformowani w tej kwestii, gdyż media głównego nurtu unikają jak ognia tematu polskiego literackiego horroru. Efekt jest taki, że wydawcy zamiast sięgać po nowe tytuły, wolą kręcić się wokół pewniaków, czyli właśnie tych kilku nazwisk, które wcześniej wymieniane były w zestawieniach. I koło się zamyka. Poprzez takie działania my, fani horrorów, mamy zaszczyt mieć na półkach już pięćdziesiątą szóstą wersję „To” Stephena Kinga oraz „czterdzieste czwarte” wznowienie „Lśnienia”. Zgadnijcie, którego autora...

A tak serio, czy Polscy autorzy mają kompleks Stephena Kinga? Pytam nie bez przyczyny, gdyż w plebiscytach literackich autor „Miasteczka Salem” nawet jak nie napisze horroru w danym roku, to i tak zazwyczaj zgarnia wisienkę z tortu w tej kategorii.

Samo wzorowanie się na twórczości Stephena Kinga nie jest niczym złym. Facet dobrze pisze i niejeden raczkujący autor mógłby się wiele od niego nauczyć. Dlatego też nie chciałbym tego nazywać kompleksem, a raczej ponurą rzeczywistością. Sam wychowywałem się na Stephenie Kingu i nadal czytam jego nowe książki, jednak kult mistrza horroru jest mocno przesadzony i przeterminowany. Przepraszam…

Piszesz również opowieści z dreszczykiem dla młodszych czytelników. Traktujesz je jako odskocznię od pulpy?

W pewnym sensie tak, choć ja szczerze kocham horrorową pulpę i nie widzę większej konieczności, aby z niej odskakiwać. Przygoda z opowieściami z dreszczykiem dla młodszych czytelników jest pokłosiem mojej miłości do kultowych serii książkowych, takich, jak „Szkoła przy cmentarzu” czy „Czy gęsia skórka”. Po prostu uwielbiam ten młodzieżowy klimat. Kojarzy mi się ze starymi czasami, kiedy przy ognisku opowiadało się straszne historie. Wiem, że dziś już pewnie nikt tego nie robi, ale osobiście bardzo mi tego brakuje. Moja seria „Kołyska strachu” jest właśnie hołdem dla tego typu opowieści. Do tej pory ukazały się trzy części, a czwarta jest w przygotowaniu.

Dziękuję za rozmowę.

Jesteś świadkiem ciekawego zdarzenia w waszej okolicy? A może chcesz poinformować o trudnej sytuacji w Twoim mieście? Czekamy na zdjęcia, filmy i gorące newsy! Piszcie do nas na: [email protected]

QUIZ. Jakiego nazwiska brakuje w tytule tej książki? 7 na 10 to minimum!
Pytanie 1 z 10
Na początek coś prostego. Słynni bracia z powieści Fiodora Dostojewskiego nazywali się:
Julia Wieniawa szczerze o karierze, filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij" i Macie